Spotkanie z wielkim, niemieckim Wackiem, czyli Watzmann zdobyty!
Góry znajdujące się u naszego zachodniego sąsiada nie zajmują dużo miejsca w moich planach turystycznych. Oczywiście, Zugspitze znalazło się na liście od razu, w końcu jest to najwyższa góra w Niemczech, więc jej nie mogłem pominąć, ale poza tym? Jakoś zdecydowanie bardziej wolałem już przekroczyć granicę i buszować w Austrii. Do czasu, aż nie zacząłem więcej rozmawiać z Niemcami. Byłem święcie przekonany, że u nich jest podobnie jak w Polsce czyli górą numer 1 będzie zawsze najwyższy szczyt w kraju. A tu niespodzianka, bo w świadomości większości osób, z którymi rozmawiałem, najważniejszym szczytem jest Watzmann (2 713 m n.p.m). Ilekroć zaczynałem rozmowę o Zugspitze, to i tak kończyliśmy ją na Watzmannie. Z jednej strony ewidentnie wynika to z poczucia patriotyzmu, bo Watzmann jest najwyższa górą w całości leżącą na terenie Niemiec, a Zugspitze muszą się dzielić z Austriakami (trochę jak my Rysami) z drugiej strony, historii i legend o „Wacku” jest tyle co u nas o Giewoncie. Można powiedzieć, że jest on takim połączeniem Giewontu z Rysami – mocno osadzony w pewnej górskiej „mitologii” a przy tym dość wymagający i niedostępny dla każdego chętnego.
Ma jeszcze coś co napędza wyobraźnię, to jego wschodnia ściana. Większość osób słyszała o North Face, czyli północnej ścianie góry Eiger (3 970 m n.p.m.), która pochłonęła mnóstwo istnień śmiałków, rzucających jej wyzwanie. Watzmann słynie ze swojej wschodniej ściany, czyli Ostwand. Liczy ona 1 750 m wysokości i to między innymi z jej powodu ta góra zabrała życie już około 150 ludziom.
Do tego między najniższym a najwyższym punktem na szlaku różnica wysokości wynosi sporo powyżej 2 km. Patrząc ze szczytu do tafli jeziora Königssee masz 2 110 m w pionie!
Im więcej dowiadywałem się o tej górze, tym bardziej chciałem na niej stanąć. I tak z czasem wylądowała na mojej liście 50ciu miejsc, które koniecznie muszę odwiedzić.
Swój plan zrealizowałem w sierpniu 2024 roku i mogę powiedzieć, że się nie zawiodłem. Naprawdę warto, Wacek ma to coś!
Rejon wycieczki: Niemcy, Alpy Berchtesgadeńskie,
Czas przejścia: około 13 godzin (mi zajęło 15),
Długość trasy: 23 km,
Poziom trudności: 3 ( różnica wysokości to ponad 2 km w pionie, długi odcinek o dużej ekspozycji )
Termin mojego przejścia: sierpień 2024
Nie będę cwaniakował – Wacek napędził mi trochę strachu. Za większość moich odczuć odpowiadają ekspozycja i graniowy charakter szlaku. Jeśli jednego dnia siedzisz przy komputerze w Szczecinie a dobę później leziesz bez zabezpieczenia po grani szerokości kilkudziesięciu centymetrów, mając po obydwu stronach urwisko to taka sytuacja musi robić wrażenie. Zapewne gdybym miał okazję zrobić sobie jakąś trasę dzień wcześniej i „złapał” trochę ekspozycji, czuł bym się inaczej, ale logistyka wymogła rozpoczęcie wyjazdu od Watzmana, więc…
Jeśli jak ja, chcecie pojawić się na miejscu wcześnie i macie w planie zanocować w aucie to polecam parking przy jednej z dojazdowych dróg. Znajduje się on tutaj. Właściwie są to dwa parkingi po obydwu stronach drogi, przy punkcie widokowym. Po godzinie 22 okoliczni playboye chowają w garażach swoje ryczące R8 i Carrery, robi się całkiem spokojnie, da się wyspać.
Parking Wimbachbrücke
Wysokość: 627 m n.p.m.
Parking kosztuje 9 euro za dzień, trzeba się zmyć do 23:59.
Dalej => czerwonym szlakiem numer 441 na południe. Od parkingu tą samą ścieżką idzie szlak 441, 442 oraz 60, będący wyjściem z wąwozu Wimbachklamm.
Trasę rozpocząłem na tym parkingu bo uważam, że jest położony optymalnie. Startowałem kilka minut po 5 rano. Parking jest duży, ale zapełnia się błyskawicznie. Mimo wczesnej pory, zajęta była ¼ miejsc i naprawdę szybko dojeżdżały kolejne auta. Podobno w weekend po 8 rano już bywa ciężko o miejsce.
Szlak prowadzący do Watzmannhaussu jest bardzo wygodny i dobrze utrzymany. Wiedzie częściowo drogami, którymi gospodarze dojeżdżają do swoich stad i chat, więc jest na tyle szeroki by mógł się na nim zmieścić samochód terenowy. Z resztą, część chat ma swoje małe bufety, możliwość zakupienia lokalnych produktów więc i zaopatrzenie też jakoś trzeba do nich transportować. Niestety otwierają się one później, zazwyczaj od 10:00, wiec nie dane mi było zapoznać się z asortymentem.
Powyżej ostatnich chat szlak robi się węższy ale nadal jest wygodny i do schroniska idzie się bardzo przyjemnie nie licząc wysokości jaką trzeba pokonać, a między parkingiem a schroniskiem różnica wysokości wynosi 1300 m, czyli podobnie do wejścia na Rysy z Palenicy Białczańskiej, a to dopiero schronisko, nie szczyt.
Schronisko Watzmannhaus
Wysokość: 1 930 m n.p.m.
Główny przystanek turystów na szlaku przez Watzmanna i baza dla wspinaczy zdobywających jego ściany. Z tarasu przed nim rozpościera się malowniczy widok.
Dalej => czerwonym szlakiem numer 441 na górę.
W schronisku byłem około 7:50. Czas dobry, więc poświęciłem go trochę na obejście tego miejsca i przyznaję, że robi wrażenie. Po pierwsze, jak wiele schronisk wysokogórskich w Alpach nie jest czynne przez cały rok, na zimę jest zamykane i można tylko awaryjnie skorzystać z zimowego schronu usytuowanego tuż obok.
Obiekt ma bardzo kameralny charakter, który mi osobiście przypadł do gustu. Jest tam tak… Normalnie. Nawet toaleta jest bezpłatna bez zastrzeżeń w stylu „Tylko dla gości”, obok kranu widnieje tabliczka że woda nie jest zdatna do picia, ale wiem, że sporo osób uzupełnia tu zapasy wody bo powyżej tego miejsca nie będzie już szansy na jej uzupełnienie. Ja miałem napełniony zbiornik w plecaku, więc nie skorzystałem z tej okazji. Schronisko jest wypełnione ludźmi pobrzękującymi uprzężami, składającymi szpej i ogólnie szykującymi się, na którąś z dróg wspinaczkowych Wacka, ale i zwykłymi piechurami. Spodobało mi się tu, ma swój klimat. Pasuje mi, że nie jest przesadnie wymuskane, gdzieniegdzie na tarasie zapada się beton, pod ścianą rosną pokrzywy smagające po łydkach tych, którzy założyli krótkie spodenki. Myślę, że to miejsce spokojnie może być celem wycieczki samo w sobie.
Po wyjściu z Watzmannhausu szlak się zmienia, to już typowy szlak Alpejski, nie licz na kamienne stopnie znane z Tatr, po prostu idziesz kierując się na rzadko naniesione oznaczenia, najwygodniejszego przejścia szukasz sam, choć jest to popularna trasa, więc ślady wyborów tych, którzy szli przed Tobą, dobrze widać.
Hocheck
Wysokość: 2 651 m n.p.m.
Pierwszy z wierzchołków Watzmanna
Dalej => czerwonym szlakiem numer 441 na górę.
Kolejny przystanek zrobiłem w schronie na pierwszym ze szczytów Watzmanna, czyli Hocheck. Chatka jest usytuowana niedaleko szczytu, kawałek za nią zaczyna się graniowy odcinek szlaku, miejscami posiadający sztuczne zabezpieczenia.
Hocheck-Unterstandshütte, jak sama nazwa mówi, jest schronem dla osób pokonujących szlak na wypadek załamania pogody, ale też może być doskonałym miejscem na odpoczynek, czy jak dla mnie, na założenie uprzęży i kasku.
A odpoczywać jest po czym, bo na krótkim odcinku ze schroniska trzeba nabrać około 700 m wysokości, to tak jakby ze Schroniska nad Morskim Okiem wejść na Bulę Pod Rysami.
Główna sala składa się z kilku ław i składanych stolików, co jest w drugiej części nie wiem, była zamknięta na głucho.
Uwaga! Szlak granią Watzmanna ma około 3 km i miejscami jest zabezpieczony metalowymi klamrami, linami i poręczami. Nie nazwałbym go jednak ferratą, choć niektóre fragmenty tak wyglądają. Czy jest do przejścia bez uprzęży? Tak. Jednak jeśli się ma cały niezbędny sprzęt w bagażniku, to głupotą byłoby go nie wykorzystać, więc odcinek graniowy pokonałem w uprzęży ferratowej asekurując się gdy była ku temu okazja.
Myślę, że ten odcinek szlaku najłatwiej porównac do naszej Orlej Perci, która również wiedzie głównie w rejonie grani i posiada sporo metalowych ułatwień. Nawet ich długości można uznać za zbliżone. Pod względem adrenaliny i towarzyszących emocji Watzmann, według mnie, góruje jednak zdecydowanie nad Orlą. Na polskim szlaku oznaczenia są bardzo wyraźne, szlak widoczny idealnie, zabezpieczonych odcinków dużo. Na niemieckim odpowiedniku jest nieco inaczej, zabezpieczeń zdecydowanie mniej, oznaczenia rzadsze. Kilka razy łapałem się na tym, że stojąc na grani zastawiałem się jak iść dalej, bo obawiałem się, że jeśli zboczę ze szlaku może nie być łatwo na niego wrócić. Odcinek do Mittelspitze, czyli najwyższego punktu na trasie to głównie wędrówka granią, ekspozycja i jeszcze raz ekspozycja.
Między Mittelspitze a Südspitze trzeba najpierw wytracić wysokość a potem ją znów nadrobić by wejść na południowy szczyt. Na dość krótkim odcinku trzeba zejść sporo ponad 100 m w dół a potem znów się wspiąć, na tym odcinku adrenaliny było mniej, potu więcej
Watzmann Südspitze
Wysokość: 2 712 m n.p.m.
Główny przystanek turystów na szlaku, po jego minięciu zaczyna się długie i nieprzyjemne zejście na dół
Dalej => czerwonym szlakiem numer 441 w dół.
Szczyt południowy jest punktem, gdzie każdy zatrzymuje się się na odpoczynek, kończy ona wędrówkę w partii szczytowej a jednocześnie zejście też nie jest łatwe, więc warto się przed nim trochę zregenerować. O ile uprząż można zrzucić, to kask sugeruję jeszcze zostawić na zejście.
W tym miejscu kończy się też droga wspinaczkowa przez Wschodnią Ścianę Watzmanna, ponad 200m niżej znajduje się schron dla wspinaczy posadowiony na ścianie.
Widoki ze szczytu – petarda. Watzmann wyraźnie góruje nad okolicznymi szczytami i przy dobrej pogodzie widać na naprawdę dużą odległość.
Spędziłem tu trochę czasu i przyznaję, że obserwacja ludzi wędrujących przez grań była bardzo ciekawa, od młodych facetów z logiem Spidermana lub Supermana na klacie, obwieszonych kamerami, przez samotnie wędrującą straszą Panią delektującą się kanapką z serem z takim spokojem, jakby siedziała na ławce w parku, a nie na drugim co do wysokości szczycie swojego kraju (podsłuchałem, że jest z Monachium) po krzyczącego z wrażenia i płaczącego ze szczęścia „człowieka biznesu” około 55-60 lat, którego na szczyt wprowadził wynajęty przewodnik (też podsłuchałem 😉 ). Z resztą musze przyznać, że najbardziej w Pamięć zapadła mi właśnie ta, na oko ponad 70-cio letnia kobieta. To jak naturalnie wyglądała w tym miejscu, z jakim spokojem opowiadała komuś przez telefon , że weszła, że pogoda jest piękna, że właśnie je śniadanie. Naprawę jakby siedziała w parku w słoneczny dzień. Jej znoszone górskie buty, przyblakłe ciuchy i spokój kontrastowały z resztą profesjonalnie wyglądających i ociekających potem zdobywców Wacka.
Mam nadzieję, że ja też tak kiedyś będę potrafił…
Euforii nie było, ale stonowanej radości całkiem sporo 😉 W końcu udało się spełnić kolejne z górskich marzeń!
Po odpoczynku i uzupełnieniu węglowodanów zabrałem się do schodzenia i to jest odcinek, za który będę ta górę przeklinał. Nie zliczę ile razy szlak po prostu wyjechał mi spod nóg, większość drogi wiedzie po piargach, osuwiskach, wszędzie pełno luźnych kamieni i miału skalnego. Pewnie gdybym tylko ja miał takie kłopoty to zrzuciłbym winę na zmęczenie, ale schodząc co chwilę słyszałem charakterystyczny dźwięk osoby dosłownie zsuwającej się ze szlakiem. Dwa lub trzy razy zaliczyłem tyłkiem niekontrolowany siad w luźnych kamieniach, ile razy musiałem się ratować rękami nie zliczę. To i tak okazało się nie być złą sytuacją bo dwie mijane osoby wymagały pomocy i założenia opatrunków zanim mogły ruszyć dalej.
Mniej więcej w 2/3 drogi do doliny znajduje się strumień umożliwiający uzupełnienie wody, polecam skorzystać. Jest to też dobre miejsce na odpoczynek.
Po zejściu w dolinę nadal trzeba maszerować po luźnych skałach, ale ponieważ nawierzchnia nie jest już tak nachylona, więc niekontrolowanych ślizgów już nie było i maszerowałem dość dobrym tempem, na którym mi akurat zależało, bo chciałem szybko dotrzeć do auta, w końcu wieczorem czekała mnie jeszcze relokacja na kolejną miejscówkę.
Przy drodze na dół znajdują się dwa schroniska oraz dwie chatki-schrony. Warto pamiętać, że drugie ze schronisk, czyli Wimbachschloss otwarte jest tylko do 17:30 lub 18:00 (zależnie od dnia) więc raczej nie planowałbym go na stuprocentowe miejsce np. na uzupełnienie kalorii, bo po prostu możesz nie zdążyć.
Szlak w dół wiedzie dnem doliny, strumienie znikają głęboko pod skałami, zobaczysz je dopiero pod koniec schodzenia. Na szczęście droga jest wygodna i idzie się przyjemnie, szczególnie, że po całym dniu ostrej lampy na górze w końcu mogłem załapać trochę cienia. Czułem się całkiem nieźle, w zeszłym roku schodząc z Zugspitze czułem się zdecydowanie bardziej „dojechany”.
Na parkingu byłem o 20:25, więc cała trasa zajęła mi nieco ponad 15 godzin. Dużo. Na pewno można szybciej, myślę, że ograniczając liczbę postojów na fotografowanie i lekko spinając tyłek 13 godzin to był czas do zrobienia.
Ale ja tam jestem z siebie zadowolony!
Ciekawostka: schodząc na dół, niedługo przed parkingiem zobaczysz oznaczenia prowadzące do Wimbachklamm, to dość krótka trasa częściowo prowadząca wąskim wąwozem wydrążonym przez strumień. Szlak wiedzie po drewnianych podestach i kładkach. Wstęp jest płatny, ale jeśli zostajecie dłużej w tych stronach, może to być świetna opcja na krótki, orzeźwiający spacer w upalny dzień.
Niżej kilka zdjęć z mojego wyjazdu na zachętę.
A właśnie! Jeśli dotarłeś do tego miejsca, to znaczy, że było ciekawie. Nie zapomnij polubić mojej strony na >> Facebooku << zobaczysz, gdy wrzucą coś nowego. Możesz też zostawić komentarz od siebie.
Czołem!
0 komentarzy