Lubań przywitał mnie chmurami, zimnem, ciszą i samotnością - już się nie mogę doczekać powrotu!
Szlak na Lubań zaczął się dla mnie na Przełęczy Snozka, postanowiłem wybrać niebieski szlak okrążając górę Wdżar (767 m n.p.m.) i przejść obok ruin bacówki.
Przebieg szlaku znajdziesz tutaj. Według mapy czekało mnie ponad 500 m przewyższenia na dystansie 5,5 kilometra. Wędrówka na Lubań miała mi zająć dwie i pół godziny, wyrobiłem się godzinę szybciej 😉 Czy się spieszyłem? Tak. Przez pewien czas wyglądało na to, że może się przejaśnić i będzie szansa na ciekawą fotkę. Finalnie – nawet nie wyjąłem aparatu 🙁 Jedyny przebłysk Słońca mignął mi, gdy przechodziłem przez polankę powyżej ruin bacówki, zdążyłem zrobić zdjęcie telefonem, zanim wyjąłem aparat chmury znów zasłoniły wszystko.
W drodze na szczyt minął mnie zjeżdżający z góry samochód terenowy, jego pasażerowie mieli raczej zaskoczone miny 😉 No bo na górę? Wieczorem? Gdy mokro i zimno?
Ale ja miałem nadzieję na spokojny nocleg i gdzieś głęboko w serduszku tliła się nadzieja, że może jednak rano zerwie się wiatr i odsłoni choć kawałek widoku.
Poza pasażerami terenówki ani wieczorem, ani rano nie spotkałem nikogo. Na szczycie we mgle dotarły do mnie strzępki jakiejś rozmowy, ale nie wiem skąd i gdzie szli Ci ludzie, bo rozminęliśmy się w chmurach nie spotykając się ani na chwilę.
Zdecydowałem się na nocleg w pustej o tej porze roku Studenckiej Bazie Namiotowej Lubań. Ponieważ cały szczyt szczelnie otulały chmury wszystko na górze było mokre, w sumie nie było sensu chować się pod dachem, bo było tam dokładnie tak samo mokro jak gdzie indziej, ale pomyślałem, że będzie to jednak jakaś odmiana po gotowaniu w namiocie zeszłej nocy. W bazie znalazłem kilka niedopalonych wkładów do zniczy, które służyły komuś za świeczki. Odpaliłem te, które nadawały się jeszcze do użytku i urządziłem sobie kolację przy świecach, najcichszą od bardzo dawna. Nie padał deszcz, wiatru nie było, tylko chmura otulająca wszystko i kropelki wody srebrzące się w świetle lampki. Siedziałem, przenikała mnie wilgoć i zaczynałem marznąć, a mimo to czułem pełnię szczęśliwości. Chciałem zadzwonić do żony by podzielić się tą radością, ale zasięg okazał się zbyt słaby. Ledwo udało się wysłać SMS.
Jeszcze siedziałem na mokrej ławce w bazie a już zaczynałem kombinować jak wpiąć to miejsce w kolejną trasówkę.
Następnego ranka czekała mnie powtórka z rozrywki, czyli chmury przeganiane chmurami. Widoków brak za to cisza i spokój. Dopiero schodząc w dół, jakieś 200m poniżej szczytu zszedłem poniżej pułapu chmur i dało się sięgnąć okiem nieco dalej.
Mimo braku widoków zapamiętałem Lubań i na pewno na niego wrócę, ale chyba dopiero gdy spadnie śnieg 😉
Mam pełną świadomość, że w szczycie sezonu panuje tu inna atmosfera, ale ja wędruję przez cały rok. Niech więc jedni cieszą się radosnym harmidrem lata, ja sobie Lubań zarezerwuję na jesień i zimę i będę go pamiętał jako pustego i spowitego mgłą!
Kilka uwag dotyczących szlaku na Lubań:
– parking z którego wyruszałem jest dość duży i darmowy, można spokojnie zostawić auto na dłużej,
– po drodze nie ma zbyt wielu możliwości uzupełnienia wody, warto zapamiętać gdzie znajduje się ujęcie wody dla bazy na Lubaniu, a znajduje się tutaj,
– szlak jest przez większość czasu bardzo przyjemny, czasami tylko nieco ostrzejszy. Dopiero po wyżej ruin bacówki robi się stromo a po deszczu też błotniście! W „mokrym” sezonie omijałbym ten odcinek bez dobrych butów!
A właśnie! Jeśli dotarłeś do tego miejsca, to znaczy, że było ciekawie. Nie zapomnij polubić mojej strony na >> Facebooku << zobaczysz, gdy wrzucą coś nowego. Możesz też zostawić komentarz od siebie.
Czołem!
0 komentarzy